Po pysznym śniadanku, które robimy sobie na stacji benzynowej i uzupełnieniu zapasów wody maszerujemy dziarsko przez całe miasto. Jest piękna słoneczna pogoda, dzień zapowiada się wspaniale.Jednak wystawia nas na ciężką próbę, bo w Stryn i poza jego granicami nie ma żadnej zatoczki, przystanku, NIC -same zakręty,brak pobocza. Próbujemy coś złapać przez dobre 1,5 h. Poznaliśmy wszystkie gesty odmowne kierowców, łącznie z fuckiem i klaksonami. Zrobiło się niemiło i już powoli traciliśmy nadzieję, kiedy zatrzymał się pomarańczowy Volksvagen Transporter, rocznik 1986. Otwierają się drzwi, kierowcą jest młody chłopak, ok.28 lat, z rudą brodą, w śmiesznej czapce. Pytam się go
"Where are You going?"
"I don't know" - odpowiada.
Patrzę na niego zdziwiony,ale już wiem że to będzie ciekawa podróż. Pakujemy się i jedziemy najpiękniejszą trasą w Norwegii, mijając lodowiec, charakterystyczne domy z trawą na dachach, jeziora tak czyste i błękitne, że chciałoby się z nich pić, a nie jedynie kąpać:) Gregg zatrzymuje się gdzie chcemy, robimy mnóstwo zdjęć. To bardzo ciekawy koleś, Szwajcar, po angielsku mówi raczej słabo, ale dogadujemy się. Pokazuje nam swoje zdjęcia - jak widzimy, śpi w lesie i robi foty zwierzakom i przyrodzie:) Okazuje się, że na moje pierwsze pytanie o to dokąd się kieruje, odpowiedział serio. Naprawdę nie wie:) Jedzie przed siebie, przemierzając samotnie tysiące kilometrów, więc towarzystwo mu się przyda. Przejechaliśmy z nim słuchając radosenego reggae prawie 200 km i był to napradę piękny dzień. Z resztą zobaczcie sami:)