Obsiadamy bus stop jak rasowi przystankersi, mamy jeszcze pyszne kanapeczki z Polski i wodę, którą uzupełnia się tu w kranie, czy strumieniu. Nawet mieszkańcy dużych miast kąpią się codziennie w źródlanej wodzie. Następnym stopem przejeżdżamy jedynie kilka kilometrów, ale podwozi nas akurat na rozstaj dróg północnej i wschodniej. Jedna prowadzi na Alesund, czyli nasz pierwszy mały cel wyprawy, druga natomiast do Stryn w kierunku wschodnim. Zauważamy dwóch pstrokato ubranych facetów, prawdopodobnie mają jakieś stroje ludowe, wyglądają przedziwnie i łapią stopa w kierunku Alesund, więc z automatu wybieramy drugą trasę. Samochodów jest tu jak na lekarstwo, dwie grupy autostopowiczów w jednym kierunku to za wiele:) Po dobrej godzinie czekania mamy upragnioną podwózkę. Zatrzymuje się Norweg po 50tce, opowiada nam że ma "dziewczynę" z Polski i że żyją sobie razem w Stryn. Cały czas jedziemy zieloną doliną, dookoła nas strome zbocza gór, obok nas rzeki jeziora, wszystko tu niesamowicie do siebie pasuje. Samo Stryn, do którego szybko dojeżdżamy, leży nad jeziorem o błękitno-zielonym kolorze. Szybka wizyta w REMIE 1000, gdzie kupujemy najtańszy chleb i mleko w Norwegii - wydajemy ok.10 zł:) po "zakupach" szukamy nietuzinkowego miejsca na nocleg i wybór pada na zbocze góry, z której rozpościera się piękna panorama na całą okolicę. Ktoś wychyla się z okna pobliskiego domu i nawołuje żebyśmy podeszli. Myśląc że pewnie rozbiliśmy namiot na jego posesji idziemy już szukając usprawiedliwienia. Ale zamiast reprymendy otrzymujemy zaproszenie do kuchni i herbatę:)